Jedni łowią tylko na wędki, inni robią to także „z głową”, jeszcze inni „z brzuchem”. Prawie każdy uśmiecha się drwiąco, gdy po raz pierwszy w życiu zobaczy wędkarza w „kole ratunkowym” (Belly Boat). A przecież te „brzuszne łodzie” są sprzedawane już od ponad 100 lat i ciągle stają się coraz bardziej popularne W czasopiśmie wędkarskim Fishing Gazette znalazłem kiedyś ilustrację starej wersji Belly Boat. Wydanie to pochodziło z maja 1896 roku, Belly Boat nie jest w zasadzie niczym innym jak dętką samochodową w „luksusowym” wydaniu. Spodniobuty z neoprenu gwarantują, ze będzie w nich sucho i ciepło: „koło ratunkowe” zaś utrzymuje wędkarza delikatnie na powierzchni, a płetwy umożliwiają przemieszczanie się i łowienie. W USA Belly Boats są popularne u nas, tylko niekiedy udaje się zobaczyć zapaleńca łowiącego w ten sposób. Sądzę jednak, ze grono zwolenników Belly Boat będzie o wiele większe. W Stanach Zjednoczonych z „brzusznej łodzi” łowi się przede wszystkim salmonidy i bassy wielkogębowe. U nas w rachubę wchodzą także inne gatunki ryb, ponieważ jest to idealna metoda do łowienia w zbiornikach silnie porośniętych roślinnością wodną Poza tym – łowiąc tą metodą – można dotrzeć w takie miejsca, gdzie żadna łódź nie wpłynie i czuć się przy tym całkiem nieźle. Dzięki oparciu na plecy koło to jest stosunkowo wygodne w użyciu. Są nawet wersje z silnikiem elektrycznym i echosondą „na pokładzie”, gdy wędkarz nie chce zadowolić się tylko tym, co mu los przyniesie. W Holandii Belly Boats mają już nieco dłuższą tradycję i łowi się w nich szczupaki i sandacze. Przed wędkarzami muchowymi otwierają się także nowe i wielce obiecujące możliwości.
Całkiem poważnie: łowienie z Belly Boat daje dużo zadowolenia i przyjemności. Nie śmiejcie się więc przedwcześnie, gdy zobaczycie kiedyś kogoś dryfującego po powierzchni wody z wędką w ręku. Drwiny skończą się szybko, gdy okaże się, ze wędkarz wywiódł w ten sposób w pole niejedną dużą rybę.