Blisko i daleko.
Na pewno znamy akweny, gdzie większość łowców karpia wyrzuca przynętę na dalekie odległości i odkłada wędki na podpórki. Teraz pozostają im już tylko długie godziny wyczekiwania na wymarzone branie.
Do niedawna była to dobra metoda, przy której gwarantem brań były kulki proteinowe. W międzyczasie „sparzyła” się na nich większość karpi i stała się przez to ostrożniejsza. Bardzo rzadko dochodzi obecnie do samozacięcia i coraz częściej popiskują tylko cicho elektroniczne wskaźniki brań, zamiast głośno informować o braniu. Leszcz? Płoć? Nie, nie, to przebiegły karp, który przejrzał nasz podstęp.
Gdy elektronika zawodzi, nasz tradycyjny spławik wynurzyłby się albo zniknąłby pod wodą, a my holowalibyśmy pięknego karpia. Kolejną zaletą połowów na spławik jest łatwa możliwość zmiany łowiska, umożliwiająca dokładne spenetrowanie większych obszarów wodnych. Obchodząc w ciągu całego dnia wszystkie domniemane atrakcyjne łowiska stwarzamy sobie większą szansę na udany potów. Ta moja ruchliwość spowodowała już niejednokrotnie, że udało mi się złowić piękne okazy karpi podczas zupełnie „martwej wody”. Ważna jest też szybka reakcja.
Trzymając wędkę w ręku reagujemy błyskawicznie na brania. Wymaga to koncentracji i przestawienia się na metodę spławikową, jeżeli łowiliśmy do tej pory bez efektu z elektronicznym sygnalizatorem brań. Przed połowem zanęcam przeważnie cztery łowiska i w trakcie łowienia zanęcam w coraz krótszych odstępach. Przyzwyczajone ryby odwiedzają te miejsca coraz częściej, a niektóre nawet pozostają na nich. Wrodzona żarłoczność i konkurencja w stosunku do innych osobników podczas pobierania pokarmu, prowadzi do nieostrożności nawet wśród karpi, przez co można je łatwo przechytrzyć. Zanęcajmy więc miejsca, rokujące nadzieję na spotkanie z karpiem (np. koło starego pala, tam gdzie gałęzie sięgają wody, przy trzcinach oraz płytszych miejscach, w kierunku których wiatr nanosi naturalny pokarm). Ilość zanęty zależy od wielkości populacji karpia w akwenie. Zwykle wystarcza pięć garści orzeszków ziemnych lub 15 sztuk „kulek”. Jeżeli populacja karpi w jeziorze jest bardzo wysoka, stosujemy odpowiednio więcej zanęty. Głębokość łowiska należy zbadać przed zamierzonym połowem, gdyż czynność ta płoszy ryby. Ustaloną głębokość ustawiamy na stałe zaznaczając ją stoperem na żyłce.
Godzina oczekiwania.
Średnio łowię 15-30 minut na danym łowisku i powracam na nie parę razy dziennie. Po złapaniu karpia, opuszczam dane łowisko, gdyż inne karpie będące w okolicy zostały już spłoszone i z pewnością będą jakiś czas omijały to miejsce. Po upływie godziny, szanse zdobyczy są znowu większe. Większość wędkarzy, stosując się do reguł połowu metodą włosową z użyciem kulek proteinowych, łowi na dalekich dystansach, nieraz dochodzących nawet do 80 m. Przypony ich systemów mające długość 20-40 cm dają karpiom wystarczająco dużo wolnej przestrzeni do próbowania przynęty, brania jej do pyska i badania jej „strawności”. Wszystko to odbywa się bez wiedzy wędkarza, który nie ma pojęcia o tym, że karp już kilkakrotnie brał przynętę do pyska i wypluwał ją. Nie jest to żadna zabawa ze strony ryb tylko ich instynkt samozachowawczy, który już niejednokrotnie pozwolił na uratowanie życia. Jeżeli łowimy ze stałym gruntowym ciężarkiem ołowianym, brania są niezauważalne. Zacięcie odbywa się bez naszego udziału, co osobiście uważam za słabą stronę tej metody.
Tylko połowów na spławik, gdy odległość między przynętą a szczytówką wynosi zaledwie 4-5 m, gwarantuje nam zauważenie każdego delikatnego brania. Czujnie ustawiony spławik informuje nas bowiem dokładnie o tym, co dzieje się z przynętą. Gdy zostanie on lekko uniesiony, albo zanurzony, wiemy że karp wziął przynętę do pyska i możemy wówczas zacinać. Taka super czujność spławika jest dużą zaletą tej metody. Ponadto jesteśmy, jako wędkarze, zmuszeni do szczególnej ostrożności na łowisku, do pełnej koncentracji i co najpiękniejsze w wędkarstwie, widzimy nasze brania, a nie zdajemy się na elektronikę.