Muchy, których się nie zapomina

Muchy z piór z kuprów

Każdy, kto na bieżąco interesuje się tematyką związaną z wędkarstwem muchowym, zwrócił na pewno uwagę na muchy z piór wziętych z kaczego kupra Cul de Canard nie jest z pewnością „wynalazkiem” angloamerykańskim. Wiadomo, ze zrobienie takiej muchy me jest łatwe i bez fachowych wskazówek wiązanie ich skończy się tylko siwizną na głowie. Niewinne pytanie podczas spotkania z kolegami przy wiązaniu much (jednak me może być ono zbyt głupie) powinno rozwiać wiele niejasności związanych z ich wykonaniem. Muszkarze są przeważnie miłymi ludźmi i szybko zrobiono mi tuzin tych much. Schowałem je do pudełka z zapasami, gdzie „wiodły” one sobie przez długi czas bardzo spokojne życie.

Wszystko pomyślnie się układało do pewnego upalnego dnia. Lipienie wprawdzie dobrze żerowały, ale konsekwentnie omijały moją „kaczą” muchę. W wodzie podnosiły się one do góry jakoś „dziwnie”, a powstające „kółka” były bardziej foremne i delikatne.

Ta „pewna” stuprocentowa mucha nie sprawdziła się pod żadnym względem. Nie dane mi było nawet stwierdzić nadzwyczajnych zdolności unoszenia się na wodzie tej przynęty z „tłustych” kaczych piór. Mucha szybko nasiąkała wodą i znikała pod jej powierzchnią. Pomyślałem sobie, ze pewnie pióra nie były najlepszego gatunku. Następnie wykonałem kilka rzutów osuszających i muszka wylądowała tuż powyżej „oczka” na wodzie, tak jakby była przyciągana do stanowiska ryby przez magnes. Trochę już zdenerwowany przygotowałem się do zacięcia. Ciche pluśnięcie i zupełnie nieoczekiwanie siadł mi na wędce pierwszy lipień.

Branie to było przeze mnie jeszcze długo analizowane. Wszystko odbyło się przecież dokładnie, jak w scenariuszu filmowym. Mucha zanurzyła się właśnie w taki sposób jak powinna – tuz nad stanowiskiem lipienia – i ryba wzięła ją też w „szkolny sposób”. Nowa sytuacja nad wodą, którą udało mi się opanować, powiększyła bagaż moich wędkarskich doświadczeń.

Numer jeden

Ostatnia mucha jest jednocześnie najważniejsza. Na nią także nie udało mi się skusić żadnej ryby. Odwiedziłem kiedyś pewnego pana, o którym słyszałem, ze jest dobrym muszkarzem. Byt to czas, gdy przymierzałem się dopiero do nauki łowienia na sztuczną muchę. Człowiek ten opowiedział mi o swoim pobycie w Irlandii i pokazał pudełko pełne much, które jak twierdził, wykonał własnoręcznie. Zainteresowało mnie to bardzo. Podczas krótkiej demonstracji nie mogłem aż zamknąć ze zdziwienia ust, gdy zobaczyłem, z jaką szybkością robi on sztuczne muszki. Jedna ładniejsza od drugiej. Musiał chyba zauważyć błysk w moich oczach, gdyż wyjaśnił mi kolejne fazy wiązania much. Zmusił mnie tez do praktycznej próby wykonania muchy, wciskając mi do ręki „bobinkę” (nawijadło). Po kilku minutach wykonałem rzeczywiście swoją pierwszą w życiu „Red Tag”.

Piet, ty jesteś temu winien, ze ciągle uganiam się teraz za różnymi piórkami, kawałkami sierści i innymi materiałami do robienia much oraz że siedzę po całych nocach i wiążę je. Ach drogi Piet, to za twoją przyczyną las moich wędek jest coraz większy, rośnie i rośnie ilość pozostałego sprzętu (kołowrotki) a moja żona już dawno przestała wierzyć, że wędkarstwo to tanie hobby. Tobie tez zawdzięczam wszystkie wspaniałe przygody z samodzielnie zrobionymi muchami, którymi udało mi się przechytrzyć ryby, wspaniałe godziny nad wodą. Godziny, których się nie zapomina.