Z organizatorem „European Pike Angling Challenge” – Jimem Robinsonem skontaktowałem się już ponad pół roku temu. Moja propozycja przekazania woblerów „Salmo” na nagrody dla zwycięzców zawodów spotkała się z uznaniem i została przyjęta bardzo chętnie. Po przesłaniu na jego adres małej próbki przynęt dość szybko nadeszły budujące wieści, zarówno wędkarze jak i szczupaki doceniły walory polskich woblerów.
Ostateczna decyzja o moim wyjeździe nad jezioro Lough Derg zapadła jednak dosłownie w ostatniej chwili. Dlatego też nie było już biletów na połączenie lotnicze, którym 16 września czterech członków naszej kadry spinningowej odleciało do Shannon w Irlandii. Musiałem więc zadowolić się nieco późniejszym lotem, co zresztą nie odebrało mu uroku. Na miejscu byłem pół dnia później, około pierwszej w nocy. Kolegów zastałem nad stołem zawalonym przynętami w których dokonywali ostatnich przeróbek.
Następnego dnia wynajęliśmy 2 łodzie i wyruszyliśmy na trening, niestety, wyniki pierwszych połowów były bardzo mizerne. Wyglądało na to, że wszystkie ryby z okolicy zgromadziły się w porcie dla jachtów i łodzi skąd wyruszyliśmy. Były to małe okonie i szczupaczki. Później okazało się, że na olbrzymim plosie jeziora, na którym łowiliśmy, oddalonym zresztą od miejsca zawodów o ok. 30 km w linii prostej, trzeba było bardzo dokładnie znać miejsca na szczupaki. Lough Derg to wielki zbiornik zaporowy na rzece Shannon o powierzchni kilku tysięcy ha. Ma on bardzo urozmaiconą linię brzegową, obfituje w zatoki i wyspy. Równie urozmaicone jest dno jeziora. Głębokości od 10 m do 0,5 m przeplatają się jak w kalejdoskopie. Najgłębsze zaś miejsca sięgają 35 m.
Strefa przybrzeżna usiana często pokaźnych rozmiarów głazami jest płytka i opada łagodnie do 3-5 m. Wieczorem, na spotkaniu uczestników Mr Robinson przedstawił regulamin. Zawody odbywają się w dniach 18,19 i 21 września na jez. Lough Derg w okolicach miejscowości Killaloe. Uczestnicy łowią z łodzi (po 2 osoby). Są to – właściciel łodzi (najczęściej miejscowy) i „dolosowany” do niego drugi wędkarz. Te dwie osoby mają każdorazowo uzgodnić między sobą czas stosowania konkretnej metody połowu. Niestety, w praktyce okazuje się to bardzo trudne. Dozwolone są przynęty sztuczne i martwa rybka. Metody – spinning i trolling. Zakazane są echosondy i kotwice (do zatrzymywania łodzi). Wolno łowić jednocześnie tylko na jedną wędkę. Złowione szczupaki (liczy się tylko ten gatunek) należy jak najszybciej dostarczyć (w odpowiednich zbiornikach), koniecznie w postaci żywej, do jednego z pięciu punktów wa-gowych rozmieszczonych na brzegach jeziora i po zważeniu wypuścić. Zniesiono minimalny wymiar z ubiegłego roku tj. ok. 62 cm. W tym roku liczyły się nawet „Jack pikes” jak potocznie nazywane są tu 40-60 cm „pistolety”. Wygrywa wędkarz, który będzie mógł pochwalić się największą masą złowionych ryb w ciągu trzech dni. Zakazane jest także chwytanie szczupaków „za oczy” uważane tu za barbarzyństwo (myślę, że słusznie!). Każdy „boatman” miał w swoim arsenale podbierak, w którym bez problemów mógł zmieścić się on sam wraz z resztą ekwipunku.
Dzień pierwszy
Rankiem 18 września o godz. 10.00 ponad 60 łodzi opuściło przystań w Killaloe wioząc 122 śmiałków na spotkanie przygody.
Pierwszego dnia „dostał mi się” miły boatman o imieniu Sean. Gawędziło się nam bardzo przyjemnie, ale, niestety, nie potrafiłem przekonać go do spróbowania spinningu. Bite 7 godzin z przerwą na „lunch” „dorożkowaliśmy” więc po niewielkim obszarze jeziora z prędkością, którą tylko chwilami mogłem nazwać odpowiednią. Sean łowił głównie na woblery toteż z miejsca rzucił się do mojego pudła z pytaniem czy może wypróbować to, czy tamto. Zezwoliłem ochoczo. Okazało się, że na woblery „Salmo”, które dotarły tu 2 tygodnie wcześniej, złowił już parę niezłych esoxów. Sprzęt Seana, jak i zdecydowanej większości miejscowych „specjalistów” wyglądał podobnie: 4-5 m „pała”, kołowrotek o ruchomej szpuli sporych rozmiarów i żyłka 0,5-0,7 mm. Ulubioną ich przynętą była duża lekka wahadłówka dociążana oliwką. Z początku próbowałem łowić na zestawy z 16 cm szczupakiem i 12 cm okoniem Salmo (w wersji pływającej). Woblery te skonstruowane do „normalnego” tempa pracy dostawały jednak furii przy tej prędkości płynięcia. Trochę lepiej było ze specjalnie na tę okazję przygotowanymi modelami ze zmniejszoną o ok. 50% powierzchnią steru. Czuło się jednak, że to nie to! W końcu wybrałem „sielawkę” 13 cm w wersji niebieskosrebrnej, która przy dużej prędkości lekko tylko drgała. Wkrótce też miałem pierwsze pobicie. „Pike” był jednak malutki ok. 1 kg. Sean z miejsca założył to samo tylko w wersji „zielona makrela” i zaraz wydłubał rybę ok. 1,7 kg. Po zważeniu i wypuszczeniu szczupaków wyruszyliśmy ponownie na połów. Do końca dnia miałem jeszcze jedno branie i jedna ryba „spadła” mi w czasie holu. Sean dołowił na tę samą przynętę nieco większego drapieżnika i zerwał jednego przy podbieraku. Były to jednak ryby o rozmiarach raczej śmiesznych jak na te warunki.
Po powrocie okazało się, że niektórzy połowili wcale nieźle, ku naszemu wspólnemu (Polaków) zadowoleniu usłyszeliśmy, że nasz faworyt – Jacek złowił dwie sztuki -w tym jedną powyżej 11 funtów (ponad 5 kg). Nie był to jednak największy złowiony tego dnia drapieżnik. (Było kilka między 5 a 7 kg).
Odczucia wszystkich kolegów są podobne. Zbyt duże prędkości „trollingu” i niewielkie bądź żadne możliwości popisania się umiejętnościami spinningowymi. W czasie całych zawodów okazało się, że oprócz znanej maestrii w posługiwaniu się spinningiem, właśnie Jacek posiadł trudną umiejętność przekonywania „boatmanów” do swoich sugestii. Miał zresztą sporo szczęścia w losowaniu konkretnych osób. Jasne stało się poza tym, po pierwszym dniu, że zdecydowanie lepszy jest akwen po drugiej stronie mostu w Killaloe, bliżej zapory. Ogółem, pierwszego dnia zawodów „padło” 135 szczupaków. Najskuteczniejszymi przynętami szczególnie na duże sztuki okazały się martwe ryby (śledzie, okonie, makrele i płocie).