Koszyczek zanętowy
Jak nęcić zimą? Oczywiście z umiarem, ale za to bardzo precyzyjnie.
W jeziorach zaporowych płocie znajdują się w ciągłym ruchu. Gdy jestem ograniczony czasowo, to każda ryba, która pojawi się w moim łowisku powinna od razu znaleźć przynętę. Jeżeli przynęta leżałaby na „grubym” dywanie z zanęty, szanse na branie byłyby znacznie mniejsze.
To, czy będziemy mieli branie, czy też nie, zależy także od tego, ile ryb pojawi się w zanęconym miejscu. Im liczniejsze jest stadko płoci, tym większe są szanse na branie. Duża ilość ryb jest jednak w stanie szybciej wyżerować zanętę, a tym samym szybciej podejmie wędrówkę w poszukiwaniu innego pokarmu. Jeżeli na wędkowanie przeznaczam tylko dwa lub trzy dni, nęcę bardzo oszczędnie, ale za to precyzyjnie. Koszyczek zanętowy jest jakby stworzony do tego celu. Jeżeli czuję, że szanse na branie są duże, to „donęcam” przez dodatkowe zarzucenie wędki. Staram się jednak nie wykonywać więcej, niż jedno zarzucenie na godzinę. W przypadku brań wszystko dzieje się niejako automatycznie – częściej zwijam wędkę (holuję) i ponownie ją zarzucam, a tym samym częściej nęcę.
Niezbędną precyzję zarzucania (odległość) najłatwiej osiągniemy, jeżeli po pierwszym rzucie zakleimy szpulę kołowrotka kawałkiem taśmy samoprzylepnej. Dzięki temu koszyczek z zanętą i przynęta będą później lądowały dokładnie w tym samym miejscu. Rzucanie w tym kierunku jest tylko kwestią wprawy. Każda płoć, a zwłaszcza duże egzemplarze żyjące w pojedynkę, zanim weźmie do pyska przynętę, zjada najpierw trochę zanęty. Gdybym nęcił za obficie, mogłoby się tak zdarzyć, że ryba zaspokoiłaby głód, zanim natknęłaby się na przynętę. Koszyczek zanętowy wypełniam głównie białymi robakami, jednak czasami mieszam je także z gotowanymi konopiami. Z własnego doświadczenia wiem, że za konopiami „szaleją” nie tylko brzany, ale także i płocie. Jeżeli jednak mam możliwość wędkowania przez dłuższy czas, powiedzmy przez pięć dni z rzędu, wtedy donęcam codziennie łowisko jedną kulą zanętową, składającą się również tylko z białych robaków i konopi.
Moją ulubioną przynętą na zimowe płocie jest kanapka z białego robaczka i odrobiny miąższu pszennego chleba. Białym robaczkom nadaję zawsze jakiś atrakcyjny zapach, najchętniej ananasowy lub waniliowy. Jedna lub dwie krople koncentratu zapachowego wystarczą, żeby białe robaki przetrzymywane w jakimś zamkniętym pojemniczku, zachowały odpowiedni aromat nawet przez kilka dni. Zauważyłem, że dzięki uatrakcyjnianiu walorów zapachowych przynęty łowię znacznie więcej ryb niż kiedyś. Wiele lat temu, gdy zaczynałem jako żółtodziób łowić płocie, moim największym powodem do zmartwień były tak zwane puste brania. Po wypróbowaniu prawie wszystkich wymyślnych nowości, wróciłem jednak do punktu wyjścia, czyli do łowienia na proste zestawy, gwarantujące prawie stuprocentową skuteczność zacięcia.
Do końca żyłki głównej wiążę ciężki telewizorek, a 15 cm nad nim przymocowuję przypon. Jest to trok boczny o długości 10-15 cm. Wykonuję go z żyłki 0,12 mm. Długość przyponu zależy od aktywności pokarmowej ryb. Im brania są ostrożniejsze, tym przypon powinien być krótszy. Po zarzuceniu wędki należy naprężyć żyłkę. Ze wskaźników brań zdecydowanie preferuję „podwieszanki”, często w połączeniu z małpką. Inne wskaźniki są przy silnym zimowym wietrze, często odmrażającym nam uszy, raczej mniej dokładne.
Nie oczekujcie jednak żadnych cudów po zimowym łowieniu płoci. Przed każdą wyprawą obiecuję sobie tylko jedno jedyne branie dużej płoci. Na więcej nie liczę. Każde następne skubnięcie dużej ryby traktuję jako prezent od losu. Ostatecznie liczy się przecież jakość, a nie ilość.