Pod prąd
Gdy po intensywnych opadach deszczu poziom wody w naszej rzece jest bardzo wysoki, a w związku z tym także o wiele szybszy nurt, większość wędkarzy zniechęca się trudnościami i rezygnuje z łowienia. A przecież akurat wtedy, po długotrwałych upałach, ryby przeważnie żerują jak oszalałe i biorą na wszystko, co im tylko przepływa przed pyskiem. Jeżeli chcemy odnosić sukcesy także przy wysokiej wodzie, musimy najpierw poradzić sobie z rwącym prądem. Dla nas, wędkarzy łowiących z gruntu z koszyczkiem zanętowym, oznacza to tylko jedno – musimy użyć obciążonego telewizorka. Jeżeli prąd wody jest na tyle silny, że nawet zastosowanie najcięższego modelu koszyczka zanętowego nie przynosi pożądanego efektu i telewizorek w dalszym ciągu jest znoszony przez nurt, to pozostaje nam tylko jedna możliwość – dodatkowe obciążenie koszyczka taśmą ołowianą.
W tym momencie pojawia się jednak niebezpieczeństwo przeciążenia żyłki oraz kija – w pewnym momencie koszyczek poleci po głośnym strzale żyłki tak daleko, że aż zniknie nam z oczu. Albo – i jest to jeszcze gorsza alternatywa – po kolejnym rzucie usłyszymy trzask i w ręku zostanie nam jedna część kija, natomiast druga zacznie się zsuwać po żyłce do wody. Obydwu tym „wypadkom przy pracy” możemy bez trudu zapobiec. Wystarczy tylko, że skorzystamy z kilku praw fizyki i będziemy łowić ze stosunkowo lekkim koszyczkiem zanętowym. Funkcjonuje to tak: po wykonaniu rzutu pozwalamy, właściwie za lekkiemu jak na tak silny prąd wody, koszyczkowi swobodnie opadać.
Wypuszczona żyłka
Obserwujemy przy tym żyłkę, która zaraz po wpadnięciu koszyczka do wody bardzo szybko schodzi ze szpuli kołowrotka. Moment opadnięcia koszyczka na dno widoczny jest jako krótkie „stop” w schodzeniu żyłki z kołowrotka. W tym momencie nie tylko nie zamykamy kabłąka i nie naprężamy żyłki, lecz postępujemy zupełnie na odwrót – wykonujemy przy otwartym kabłąku pewien rodzaj zacięcia w bok, a tym samym „zrzucamy” jeszcze więcej żyłki z kołowrotka. Dopiero wtedy zamykamy kabłąk i odkładamy wędkę możliwie prosto na podpórkach. Prąd wody sam zadba już o to, aby żyłka pomiędzy szczytówką kija a leżącym na dnie koszyczkiem utworzyła duże wybrzuszenie. I chociaż w wodzie znajduje się teraz więcej żyłki, niż gdyby była naprężona, napór prądu wody jest o wiele mniejszy. Przypuszczam, że przy luźnej żyłce prąd wody napiera głównie na środkową część wybrzuszenia, natomiast przy naprężonej żyłce oddziałuje na nią na całej jej długości. Dobry fizyk z pewnością lepiej by to wytłumaczył, chociaż nie zmienia to faktu, że metoda ta sprawdza się w praktyce i szczytówką wędki reaguje drganiami nawet na najbardziej delikatne brania ryb.
Podciąganie zestawu
Przykład: na początku ryby brały całkiem nieźle, jednak po jakimś czasie brania skończyły się jak nożem uciął. Totalne bezrybie! Nie pomaga zmiana przynęty ani intensywne donęcanie. Co robić? Zmieniać miejsce?
Na szczęście nie ma takiej potrzeby, gdyż łowiąc z koszyczkiem zanęto-wym możemy zastosować pewną sztuczkę. Nagłe poruszenie się przynęty w połączeniu ze zwiększonym smużeniem zanęty z koszyczka potrafi sprowokować do brań nawet najbardziej anemiczne ryby. Jeżeli po zarzuceniu zestawu nie ma przez jakiś czas brań, chwytamy za korbkę, wykonujemy dwa, trzy obroty i podciągamy trochę przynętę oraz koszyczek do siebie. Wędzisko powinno leżeć w tym czasie na podpórkach.
Ale uwaga! Przez cały czas i w chwilę potem trzymajmy drugą rękę na wędce. Bardzo często zdarza się bowiem, że po podciągnięciu zestawu branie następuje zaraz po skończeniu kręcenia korbką lub nawet w trakcie tej czynności. Jeżeli nie mamy brania od razu, manewr podciągania powtarzamy co kilka minut, dopóki nie wyciągniemy przynęty poza zanęcony obszar. Przykłady te są chyba najlepszym dowodem na to, że wędkarstwo gruntowe z koszyczkiem zanętowym nie jest tylko, jak nazywają to niektórzy złośliwcy, bezmyślnym wrzucaniem przynęty do wody, lecz pełną wyrafinowania i forteli sztuką.
Tym fortelom, ciągłemu myśleniu nad wodą, doświadczeni wędkarze łowiący z koszyczkiem zawdzięczają swoje sukcesy.