Zimowe wędrowanie
Wydawałoby się, że zima to okres wędkarskiej stagnacji i martwoty. Wbrew jednak przekonaniu wielu wędkowanie nie jest zajęciem wyłącznie pory letniej.
W okresie tym nie ma już takiej presji jak wiosną czy latem, gdy większość urlopowiczów wypoczywających w tym czasie nad wodą chwyta za kije. Dla nich jednak jest to „choroba” przejściowa i przechodzi zazwyczaj pod koniec lata. Jesienią wszystko już wraca do normy. Chociaż… u niektórych „letnich” wędkarzy przeradza się w formę „zakaźną” i szybko nie ustępuje. Jesienią, a zimą szczególnie na łowiska wychodzą tylko prawdziwi mężczyźni, rasowi podlodowcy.
W styczniu pokrywa lodowa zalega praktycznie na wszystkich stałych zbiornikach i rzekach 0 wolnym uciągu. Tam spotkać można amatorów okoni i płoci łowiących „drgającą” mormyszką i podlodową błystką. Styczeń, to również miesiąc, w którym całe watahy spinningistów uganiają się za spływającym keltem troci wędrownej do Bałtyku w jego pomorskich dopływach.
Tych wszystkich, którzy z różnych przyczyn nie chcą, lub nie mogą być wśród wymienionych wyżej, zachęcam i polecam zimowe wędrówki do „swoich miejsc”. Na taką wyprawę zabrać można ze sobą lornetkę lub aparat fotograficzny.
Przez kilka lat z rzędu, zawsze w styczniu z racji corocznego liczenia ptaków – praktykowanego zresztą do dziś, organizowałem z kolegą „po fachu” Dariuszem Kuciem 18-kilometrową marszrutę do źródeł małej ale rybnej rzeki mojego dzieciństwa, której zawdzięczam najpiękniejsze wspomnienia i przeżycia szczenięcych lat jak również to wspaniałe spinningowe i muchowe hobby.
W czasie takich wędrówek jej brzegiem, poza liczeniem pogłowia zimującego ptactwa wodnego i nie tylko, bacznie obserwowaliśmy wodę i miejsca ewentualnych wiosennych wypraw na ryby.
Na porządku dziennym miały miejsce spotkania z rzadkimi ornitologicznymi okazami, a przyznać należy, że Kuć w temacie był ekspertem zajmując się nim niemal zawodowo.
Spotykaliśmy również stada saren, zajęcy, pojedyncze egzemplarze lisów, dzików w bezludnym terenie, niczym nie płoszone z zainteresowaniem przyglądające się dwom „intruzom” na ich terytorium.
Na jednej z takich wypraw miałem spotkanie z wydrą – zwierzęciem niespotykanym do tej pory na tym terenie, dlatego też stanowiło to dla mnie zagadkę, skąd mogła ona tutaj przywędrować. Jedynym wytłumaczeniem było sąsiedztwo kompleksu stawów rybnych i związana z tym duża ilość pożywienia.
Wiosną – kilka miesięcy później od lokalnych kłusoli, amatorów piżmowych skór, dowiedziałem się, że wpadła im w sidła wydra. Jaki jej koniec zgotowali nie muszę chyba dopisywać. Słysząc to poczułem się wtedy jak po stracie kogoś bliskiego. Do dziś mam przed oczami, a obserwowane z ukrycia jej radosne igraszki w wodzie. Może gdyby oczy nie widziały Piżmo-kłusole? – zdrowi do dziś oczywista.
Taka zimowa wędrówka brzegiem rzek czy jezior poza walorami oczywiście zdrowotnymi, służy również wędkarskim obserwacjom i spostrzeżeniom, które mogą być przydatne już wiosną w czasie wypraw z kijem. Relaks tego typu to również wypoczynek w symbiozie z przyrodą i psychiczno-fizyczny kontakt z naturą.
Jak widać zima nie musi być okresem martwym dla wędkarzy. W oczekiwaniu na przedwiośnie spędźmy ją więc godnie. A jak mówi znana fraszka: „Co mi dała natura – wypełniam to wiernie, lepiej… łowić ryby niż prowadzić się miernie”.