Ku radości młodzieży z siedmiu krajów okazało się, że impreza ta stała się wielką wędkarską uroczystością.
Zatłoczony terminal lotniska. Nad głowami ludzi widać końce dwóch długich tub do transportowania wędzisk – Andreas i Carlsten przylecieli akurat z Dusseldorfu. Jest 23 lipca, lotnisko w Hamburgu jest punktem kontaktowym. -No chłopaki, najpierw napijemy się coli! Już po pierwszym łyku Carsten zaczyna opowiadać o sandaczach z Renu, Andreas przypomina sobie swoją najciekawszą przygodę z brzanami. Wiadomo – spotkali się wędkarze. Wkrótce dołącza do nas Lucas z Bad Bramstedt. Dyskusja wydaje się nie mieć końca. W godzinę później spotykamy trzech Bawarczyków – Thomasa, Jana i Floriana. Niemiecka grupa jest już w komplecie, możemy lecieć do Helsinek! Chłopcy mają od 13 do 16 lat i są oddani wędkarstwu bez reszty. Przez całą drogę dowcipkują, śmieją się, opowiadają swoje przygody, trochę się nawet przechwalają. Podróż ta jest nagrodą w wiosennym konkursie Blinkera. Organizację całego wędkarskiego obozu młodzieżowego przyjęła na siebie EFTTA.
Łowienie do momentu aż będzie ciemno
Po wylądowaniu w Helsinkach lecimy do Ivalo, największego miasta (5 tysięcy mieszkańców) na północy Laponii. Jesteśmy około 300 km na północ od koła polarnego. Po godzinie jazdy autokarem przez dziką przyrodę Laponii docieramy w końcu do młodzieżowego centrum Riutula w pobliżu miejscowości Inari. Dzikie zamieszanie przed recepcją, wynoszenie z autobusu całego sprzętu wędkarskiego i bagaży. 37 młodych pasjonatów wędkarstwa z Anglii, Francji, Włoch, Holandii, Norwegii, Finlandii i Niemiec lokuje się w końcu w swoich pokojach. Północ. W kuchni czeka na nas posiłek. -Chyba od razu pójdę łowić – głośno zastanawia się Florian z pełnymi ustami. – My też! Zapanowało ogólne podniecenie. W kilka minut później stoimy już ze spinningami nad wodą. Zaczął się tydzień łowienia do momentu aż będzie ciemno, choć o tej porze roku w Laponii w ogóle nie ma nocy. Nawet o północy jest dostatecznie widno, by bez problemu móc łowić na wędkę. Kilku Włochów początkowo przygląda nam się z pewnym niedowierzaniem, w końcu jednak i oni pojawiają się nad wodą ze sprzętem wędkarskim. Pierwsze arktyczne lipienie łapczywie rzucają się na maleńkie błystki obrotowe, natomiast maleńkie meszki bezlitośnie rzucają się na nas. Jesteśmy jednak dobrze przygotowani do walki z chmarami krwiożerczych owadów – moskitiery i środki ochronne w kremie oraz sprayu pozwalają nam skoncentrować się na łowieniu.
Kot na muchówkę
W pięć godzin później spotkaliśmy się przy śniadaniu. Wszystkich ogarnęła już gorączka łowienia ryb! Po oficjalnym przywitaniu od razu zaczęto realizować program spotkania. Najlepsi fińscy muszkarze demonstrowali techniki rzutów, pokazywali swoje ulubione węzły i przynęty, odpowiadali na zadawane pytania.
Po niecałej godzinie treningu Thomas i Jan przyglądają się z politowaniem mojej lince muchowej. Rzucałem irlandzką techniką „kick and rush”, Finowie posługiwali się o wiele subtelniejszą techniką. Swoje niesamowite umiejętności rzutowe zaprezentował nam Florian. W momencie, gdy zrobiłem sobie przerwę na papierosa, na naszej łące treningowej pojawił się kot.
– A teraz uważaj, złowię go na muchę. Tak też się stało. Florian pewnie ujął w dłonie zestaw muchowy (oczywiście bez przyponu i przynęty z haczykiem) i położył na łące pomarańczowy sznur tuż przed nosem zdziwionego kota. Przy trzecim lekkim podciągnięciu linki kocisko zwinnie zaatakowało intrygująco poruszającą się końcówkę sznura. Florian nie ukrywał dumy.
Przez następne dni chłopcy wędkowali w czterech różnonarodowościowych grupach. Wymieniali przynęty, sporo gestykulowali, często się śmiali. Pomagali sobie wzajemnie przy montowaniu zestawów oraz podbieraniu ryb. W rozmowach szlifowali swój język angielski. Ostatniego dnia pobytu wszyscy wymieniali adresy – wędkarstwo zbliża ludzi i to niezależnie od narodowości.