Daniel opowiada historię z życia najstarszego woblera w pudełku, Old Doc’a, oraz jego towarzyszy.
W pudełku na przynęty panowała ciemność. Wszystkie wahadłówki, wirówki i woblery z rozrzewnieniem wspominały stare dobre czasy, gdy były w ciągłym użyciu. W rzeczywistości przynęty leżały bezczynnie w pudełku zaledwie od kilku miesięcy i nawet nie przypuszczały, że właśnie kończył się okres ochronny szczupaków. – Ileż to już czasu minęło, kiedy ostatni raz byłem w wodzie? – zastanawiał się jaskrawoczerwony indiański wobler, zwany przez innych Coca-Kid. – Może nasz właściciel o nas zapomniał? – głos trochę starszego woblera wystruganego z balsy brzmiał jakoś głucho. Na takich rozmowach mijały godziny, dni, tygodnie. A może nawet miesiące?
Żadna ze sztucznych przynęt nie potrafiła tego jednoznacznie stwierdzić, gdyż długotrwała ciemność spowodowała, że wszystkie straciły poczucie czasu. Wszystkie, poza jednym woblerem wykonanym z kawałka drewnianego kija od szczotki. Był pomalowany tanim lakierem, a dwie nadrdzewiałe kotwiczki dopełniały marnego wizerunku tej przynęty.
Kroki!
Był to Old Doc, gdyż tak właśnie przez szacunek nazwały go inne, znacznie młodsze woblery. Gdyby wierzyć legendom i opowieściom zajrzał on już w uzębione paszcze ponad trzydziestu szczupakom. On też został jako pierwszy wystrugany i zapoczątkował kolekcję woblerów zgromadzonych dziś w pudełku. Tak, Old Doc dobrze wiedział, że już wkrótce światło dzienne będzie często zaglądać do pudełka, wyzwoli mieszkańców pudełka z ciemności i każda przynęta na nowo otrzyma szansę sprawdzenia się w wodzie i okrycia się wieczną chwałą. Wszystkie przynęty skwapliwie słuchały się słów Old Doc’a. Akurat był przy fragmencie swej ulubionej opowieści i obrazowo opisywał moment, jak wielki szczupak wyskoczył nagle ze swojej kryjówki, gdy nagle Coca-Kid nerwowo się poruszył. Inne woblery spojrzały na niego nieco podejrzliwie, gdyż Coca trochę się obrócił, jakby chciał coś lepiej usłyszeć. W ułamku sekundy w pudełku zrobiło się tak cicho, że ciemność stała się jeszcze bardziej przytłaczająca. – Kroki, to są kroki!” – krzyknął wobler Ratlin Rap i mimo swej korpulentnej budowy bardzo się ożywił. – Wędkarz się zbliża! – mówiący te słowa Old Doc od razu wykonał krótki taniec radości. Cały gwar i szum uspokoił się w chwili, kiedy ciężkie kroki zatrzymały się przy pudełku. W chwilę później pudełko powędrowało do góry. Wszystkie przynęty zadrżały. Wędkarz żwawym i pełnym nadziei krokiem podążał w kierunku wody. Rozemocjonowane przynęty wstrzymały oddech. Szczęknęło zamknięcie, pokrywa pudełka uniosła się do góry i matowe światło oślepiło woblery. Leżący zaraz z brzegu Coca-Kid od razu rozjaśniał tak pięknymi odcieniami czerwieni, jakby ten blask bił prosto z jego wnętrza. Podniecenie udzieliło się przede wszystkim młodszym woblerom. Wydawało się, że za chwilę aż wyskoczą z pudełka – tak bardzo każdy z nich chciał być wybrany. Wędkarz mruknął coś pod nosem i jego palce spoczęły na wysmukłym kopusie Coca-Kid’a. Coca nie mógł uwierzyć w swoje szczęście i leżał na dłoni wędkarza tak sztywny jakby przed chwilą połknął kij od szczotki.
Lot ku przeznaczeniu
Z błyskiem w oczach oraz w dalszym ciągu mrucząc coś pod nosem, z czego młody indianski wobler nie mógł zrozumieć ani jednego słowa, człowiek zaczepił go na agrafce przywiązanej do końca żyłki. Wobler bezradnie zawisł w powietrzu. Panika nie trwała jednak zbyt długo, gdyż radość z bycia wybrańcem losu zwyciężyła. Coca-Kid zaczął upajać się relaksującym lotem w ciepłym letnim powietrzu, lotem ku przeznaczeniu. – A może uda mi się sprowokować jeszcze większego szczupaka i pobić rekord Old Doc’a? – myślał rozemocjonowany Coca. Wkrótce wylądował na powierzchni wody i poczuł jak naprężająca się powoli żyłka wciąga go w głębinę. Zaczął pracować najlepiej jak umiał. Udawał krótkie ucieczki, kolebał się na boki, nurkował głębiej, unosił się ku powierzchni. Tak, miał talent i doskonale o tym wiedział – wcześniej mówiono mu to już wiele razy. Nagle poczuł silne, tępe szarpnięcie! – Ej, nie mogę w to uwierzyć, czyżby już? – zdziwił się wobler. -To śmieszne, że nawet nie zauważyłem zbliżającej się ryby… Szarpnięcia żyłki stawały się coraz silniejsze. Coca wyraźnie czuł, jak żyłka silnie napręża się, uderza go w uszko nad sterem, następnie wiotczeje i znowu się napręża. – Zacięcie, to na pewno musi być zacięcie – przypomniał sobie opowieści Old Doc’a. Po „zacięciu” wędkarz zaczął bardzo statycznie naprężać żyłkę, jednak to coś, co trzymało woblera nie chciało popuścić nawet na centymetr. Podejrzliwie obejrzał się do tyłu i naprężył z całych sił. Niewiele mu to jednak pomogło. Był całkowicie bezradny. Dwa groty tylnej kotwiczki wbiły się bardzo głęboko w ciemny gruby korzeń wystający z dna. – Cholerne zaczepy – usłyszał przeklinającego na brzegu wędkarza. Po długim „przeciąganiu liny” usłyszał głośny strzał i poczuł, że żyłka nagle zwiotczała. Pod wodą dało się słyszeć kolejne przekleństwo z brzegu i nagle uświadomił sobie straszliwą prawdę – do końca życia pozostanie już w tym miejscu. Poczuł jak przechodzą go dreszcze i z trudem powstrzymał zbierające się łzy. – Co sobie o mnie pomyślą moi przyjaciele, a zwłaszcza Old Doc? Zmęczony wisiał w toni wody na sterczącym korzeniu, a blask docierających promieni słonecznych sprawiał, że w chłodnym prądzie wody lśnił się najpiękniejszymi kolorami tęczy. Po pewnym czasie zasnął.