Nasz młody duński kolega pokazał nam, jak i z mniej profesjonalnym sprzętem można łowić. Wyciągnął on za pomocą swojej „wędki zabawki”, o długości tylko 1,5 m cztery ryby na raz. Również inni wędkarze mają co robić. Ryby biorą jak szalone, trzy, cztery sztuki na raz nie należą do rzadkości. Jednak po dziesięciu minutach wszystko się uspokoiło. Wszystkie podejmowane przez nas próby kuszenia ryb okazały się w jednej sekundzie zupełnie nieskuteczne. Tak jakby w tej wodzie nie było w ogóle ryb. Arne wiedział już, co to oznacza. Ławica dorszy musiała się przesunąć gdzieś dalej lub zaniechać zupełnie żerowania. Szkoda czasu. Zatrąbił dwa razy, wędki zostają wyciągnięte i diesel naszego kutra rozpoczął pracę. Jesteśmy na kursie do „damskich majtek”. Na głębokości 50-60 m leży wrak, którego obrys, wyraźnie widoczny na echosondzie, do złudzenia przypomina ten właśnie rodzaj ubioru. Łowiono tu zawsze niezliczone ilości dorsza, przy czym wiele o masie ponad 15 kg. W tym sezonie trafiały się już sztuki 5 i 10 kg. Teraz do akcji wkraczają duże pilkery, 200-300 g oraz duże dodatkowe przynęty. Ja zdecydowałem się na czerwoną imitację robaka, umieszczoną 30 cm od błystki i uwiązaną na 20 cm przyponie. Podczas kiedy mój własnoręcznie zrobiony pilker pędzi w kierunku dna, widzę kątem oka, -że jeden z nas już „pompuje”. Mocno wygięta wędka i wysiłek z jakim ryba jest holowana, wskazują na większą sztukę. Krótko potem pierwszy dorsz ląduje na pokładzie. Szczęśliwy wędkarz chce etycznie uśmiercić swój łup, lecz tu uprzedza go Arne mówiąc: „Rybie trzeba pozwolić się wykrwawić, wtedy lepiej smakuje” i szybkim ruchem przecina jej skrzela. 7 kg okaz, a tu już następny dorsz przeciągany jest nad burtą, tym razem 9 kg. Ciągnęliśmy tak dorsza za dorszem, nie wszystkie co prawda tak duże, ale muszę przyznać z zazdrością, że wszystkie złowione sztuki osiągały min. 2 kg. Oprócz dwóch zaczepów, na których zerwałem pilkery wraz z dodatkową przynętą, nie miałem żadnej ryby na haku. Zrezygnowany zamontowałem trzeci z kolei pilker. Po zlądowaniu na dnie – znowu zaczep, trzeci z kolei. Albo też nie? Zacinam i czuję, że dość ciężka sztuka ciągnie się na końcu mojej żyłki 0,60. Ciężko szło nawijanie żyłki centymetr po centymetrze. Byłem co najmniej tak napięty jak moja wędka, ale cieszyłem się, że mam wytrzymały sprzęt.
Nagle spotkało mnie rozczarowanie. Nie był to szczególny okaz, ale dwa 4 kg dorsze naraz tak wyczerpały moją kondycję. A więc żaden rekord dnia, o którym skrycie marzyłem. W sumie złowiliśmy tego dnia 110 dorszy, z których dziewięć ważyło więcej niż 5 kg. Ebeltoft znany wśród wędkarzy jest nie tylko z dalekokomorskich połowów. Wiosną, niedaleko od brzegu, można łowić tam okazałe pstrągi morskie. Natomiast cały rok na okrągło biorą płastugi. Najlepszym miejscem do tych połowów jest plaża żwirowa w okolicy latarni morskiej. Jeszcze jedna duża zaleta wschodniego wybrzeża Djurslandu to fakt, że nie jest ono przepełnione turystami. Ze względu na to, że nie ma tu dużych plaż, ani możliwości wolnych od cła zakupów, są na tych terenach wędkarze pozostawieni samym sobie. Sześć kutrów czeka na nas wokoło Ebeltoft, przy czym Peter Thomes ze swoim „So-lveig” organizuje również rejsy parodniowe.
Sprzęt wędkarski można wypożyczyć bądź też kupić w jednym z dwóch dobrze wyposażonych sklepów wędkarskich w Ebeltoft. Lepiej jest dany rejs zamówić wcześniej.