Jaka ryba wzięła?

Pukacze

Atak okonia, klenia, jazia wędkarz odczuwa jako dość zdecydowane puknięcie w wędzisko. Jego siła – rzecz jasna – zależy od wielkości ryby. Choć nie tylko – mocniej pukają w kij klenie i jazie żyjące w strefie silnego nurtu, inaczej pukają okonie w rzece, inaczej w jeziorze czy kanale. Duży okoń natychmiast po zacięciu rzuca się do ostrej i siłowej ucieczki. Kilogramowy osobnik jest znacznie mocniejszy od szczupaka tej samej wagi. Jego zrywowi nie towarzyszą z reguły twarde szarpnięcia pyskiem – pręgowany drapieżnik targa wędziskiem na swój dynamiczny sposób, ucieka na boki, pilnuje się toni, nie pozwala podciągnąć do powierzchni. Naprawdę duży okoń pokazuje się wędkarzowi dopiero pod koniec holu, gdy jest już tak wyczerpany, że zgarnięcie go podbierkiem czy uchwyt dłonią jest bardzo łatwy. Mniejsze osobniki walczą także jak oszalałe (prawdopodobnie szaleją z przerażenia), choć jedynie znaczą swą obecność długimi i histerycznymi przygięciami szczytówki.

Kleniowe puknięcia są dość dynamiczne, aczkolwiek nie są to zazwyczaj potężne uderzenia. Nawet atak medalowej sztuki jawi się na kiju zdecydowanym „puk-puk”, po którym następuje seria drżących odejść, ucieczka w poprzek nurtu, próby stawania bokiem do prądu oraz ucieczki w podwodne przeszkody. Kleń zacięty w pobliżu brzegowych umocnień wieje na ogół ku kamieniom i materacom, powstrzymany próbuje zbiec na wodę. Dość długo stara się nie pokazywać na powierzchni.

W przeciwieństwie do jazia, który natychmiast po zacięciu i powstrzymaniu pierwszego zrywu, wynurza się i chlapie na wierzchu. Obie metody bardzo często okazują się skuteczne, ale od wędkarza wymagają zupełnie odmiennego postępowania.

Klenia prącego ku faszynie należy powstrzymać siłą, np. przez dociśnięcie draga, zaś jaziowi trzeba popuścić hamulec, by wszedł pod powierzchnię.

Słabeusz?

Sandacz to znany kapryśnik. Nie można przewidzieć jego zachowania. Czasami ledwo skubie przynętę, czasami atakuje ją z mocą bolenia. Ale rozpoznać go nietrudno po kilku sekundach holu. Zacięty staje w miejscu i łatwo daje się holować przez jakiś czas. Czasem wręcz pomaga wędkarzowi płynąc pod prąd. Dopiero po pewnym czasie rozpoczyna się seria murowań do dna i ucieczek z nurtem. Łatwy początek często zwodzi wędkarza – sandacz potrafi bronić się pięknie, ten większy czasem walkę wygrywa. Choć, gdy już walczyć przestaje, to podebranie nawet wielkiej sztuki nie sprawia żadnego problemu.

Siłacze

Największym siłaczem polskich rzek jest niewątpliwie brzana. Stanowi zdobycz łatwo rozpoznawalną. Jej braniu rzadko towarzyszą uderzenia, puknięcia, raptowne przygięcia kija. Brzana to zaczep, który po sekundzie ożywa i zawsze zaczyna przeć pod prąd. Tuż przy dnie, bez szans na podciągnięcie do wierzchu. Brzana to ryba, która do końca będzie kreślić w wodzie siłowe elipsy, która zawsze jest groźna i w ostatnim momencie może wyślizgnąć się z dłoni, wyskoczyć z podbieraka, czy nawet wytrzepotać się z lądu. To ryba, po wyholowaniu której w wędkarskich mięśniach odkłada się kwas mlekowy powodujący nieprzyjemny ból.

Niekiedy brzana potraktowana zbyt sztywno potrafi zrobić łososia – gna do wierzchu i wyskakuje nad wodę. Niemal zawsze się spina. Jedynym ratunkiem na jej powietrzne szaleństwo jest poluzowanie siły hamowania kołowrotka.

A sum? Czyż nie jest siłaczem? Nie, to mocarz wód polskich. Ryba nad ryby, marzenie i sen wędkarzy. By łowić sumy na wiosnę i przez lato, już zimą należy kompletować sprzęt i opracowywać sumową doktrynę wojenną. Sum jest tak wyjątkowy, że i my potraktujemy go odrębnie.