BOLENIOWY PORANEK – zaczyna się jeszcze w trakcie żerowania sandaczy w tym samym płytkim łowisku. Karpiowate drapieżniki polują widowiskowo, ale nie znaczy to, że każdy powierzchniowy atak jest dziełem bolenia – jego sprawcą bywają również krewkie sandacze, które wkrótce odpływają do ostoi, ustępując miejsca „głośnym” boleniom.
By je skutecznie łowić, w tak płytkiej wodzie, należy dyskretnie wycofać się na plaski brzeg i przysiadając na piętach, obławiać rozległą płyciznę dalekosiężną przynętą. Wielu spinningistów (ja również) chętnie używa długich, trzymetrowych kijów, jednak do takiego boleniowania sięgam po krótki kij – 240 cm, o akcji parabolicznej i masie wyrzutowej do 15 gramów. Takim wędziskiem swobodnie podaję wahadłówkę Gnom nr 1 lub lekkiego pływającego woblerka o długości 6 cm. By lekką przynętę dyskretnie podać na dużą odległość, zakładam miękką żyłkę spinningową o grubości 0,16 lub 0,18 mm; czasem bardzo cienką plecionkę z gładką powierzchnią.
Przynętę prowadzę w różnoraki sposób: szybko, wolno, nierzadko kładę ją na piaskowym dnie, by po sekundzie poderwać i prowadzić lekko podszarpując. Niestety, kierunek podania przynęty musicie sami wybrać, obserwując polujące bolenie. Jeśli Wasze łowisko nie jest rabunkowo przełowione, to w taki poranek żeruje na nim jednocześnie kilka drapieżników. W każdym więc miejscu możecie się spodziewać pobicia. Poranny boleń na tyle gwałtownie uderza w spinningową przynętę, że niezmiernie rzadko trzeba go docinać.
Gdy po godzinnym żerowaniu ucichnie plusk atakujących boleni, nie opuszczajcie łowiska. Pozostańcie jeszcze kwadrans, gdyż wtedy właśnie jest szansa na zacięcie grubej sztuki. By pomóc wędkarskiemu szczęściu, przynętę przez najbliższy kwadrans należy lokować na pograniczu nurtu i nieco spokojniejszej wody.
SUMOWE POŁUDNIE – jest domeną tych wędkarzy, których nie wyczerpują świtowo-poranne zmagania z rybami. Bolenie definitywnie skończą żerowanie do godziny 8, więc jest trochę czasu na odpoczynek, śniadanie i kubek kawy. By oczekiwać udanych łowów w środku słonecznego dnia, należy sięgnąć po solidną wędkę i przynęty dużo większe od dotychczas używanych.
Zwolennikom przynęt mięsnych największe usługi odda przepływanka, w głębszych rynnach lub przy głębokim (min. 2 metry) napływie ostrogi, przy nieco głębszej opasce (co najmniej 3 metry) i w ujściu dopływów. Wszędzie tam można spotkać suma, jest więc szansa, że wyczuje i podejmie naszą przynętę. Rybą wciąż aktywną na tyle, aby skusić ją przynętą wędkarską jest bowiem sum. A jest to przeciwnik najwyższej wagi, wart wszelkich starań. Nie w każde wrześniowe południe jest głodny i poluje, ale jak na suma przystało, nie odpuści żadnej przynęcie przepływającej w zasięgu jego paszczy. Dla wędkarzy to znakomita okazja do zagospodarowania bezrybnego zazwyczaj środka słonecznego dnia. Ruszajmy zatem na łowy.
Zazwyczaj sumowe wędziska są ciężkie, więc w tym przypadku warto wyposażyć się w kij lekki i poręczny, a przy tym mocny na tyle, by utrzymać zaciętego drapieżnika. Jeżeli nie posiadacie takiego kija, to zrezygnujcie z przepływanki – ciężar wędziska szybko Was zmęczy, a może nawet zniechęci do dalszego łowienia.
Alternatywą dla przepływanki jest przystawka, ze spławikiem lub bez. W rzece jest wiele miejsc „pod przystawkę”, więc korzystajcie z nich pełni ufności, pod warunkiem wszak, że nad wodą nie ma tłoku i ścisku. Harmider niezdyscyplinowanych wędkarzy skutecznie przepłoszy wszystko co żyje.
Przystawkę można lokować w głębokim dole za tamą (główką), w równie głębokim dołku w pobliżu dzikiego brzegu, w rynnie przy wysokim brzegu, na końcu kamiennej opaski, za nieodległą przykosą. W wybranym miejscu nie warto zatrzymywać się dłużej niż dwadzieścia minut, bowiem udane łowy zależą nie tylko od przysłowiowego łutu szczęścia, ale również od ilości obłowionych miejsc.