Jesienne miesiące to czas wzmożonej aktywności ryb, coraz chętniej chwytających wędkarskie przynęty.
SCHYŁEK LATA – to czas niecierpliwie oczekiwany przez wędkarzy. Jakkolwiek lato sprzyja kilkunastogodzinnym, a nawet wielodniowym przymierzom z rzeką, to wyniki wędkarskich starań są raczej mizerne. Rybi stół w rzecznej jadalni jest obficie zastawiony, wskutek czego stosowane przynęty, nawet te najwymyślniejsze i najdroższe, bo opracowane przez wybitnych wędkarskich praktyków, nie na wiele się zdają. Nierzadko, nawet przez kilka kolejnych wypraw, siatka pozostaje sucha i pusta. Czy to możliwe, by w czasie tak szybkiego trawienia pokarmu przez ryby, wędkarze narzekali na słabe brania? Niestety, takie zachowanie się ryb nie należy do rzadkości. Początek września jest upragnionym przełomem w świadomości wędkarzy, że oto przychodzi czas żniw.
Duża, jeszcze w wielu miejscach dzika rzeka, kryje wiele wyśmienitych miejscówek. Wszędzie tam pojawiają się ryby w okolicznościach kreowanych przez takie czynniki jak: pora roku, poziom wody, dostępność pożywienia, presja wędkujących, rybostan. Stąd też właśnie za jedną przykosą ryby bywają, a za kolejnymi czterema nawet się nie zatrzymują. Któraś tam z kolei opaska jest niezawodnym łowiskiem przez wiele miesięcy w roku, a przy sąsiedniej, leżącej zaledwie 400 metrów dalej – nie ma nawet jednej leszczowej łuski.
Wobec tych czynników, warunkujących wędkarskie powodzenie, sandacze objawiają się niczym dar wędkarskich niebios – zajmują swoje tereny eksploatując je przez wiele kolejnych lat, a punktualnie i niezawodnie napływając na żerowiska, chętnie podejmują wędkarskie przynęty. Ten rytm mogą zmienić jedynie drastyczne zmiany w rewirze lub lokalnej populacji, co niestety, w naszych rzekach, zdarza się nader często.
Kiedy więc odnajdziecie żerowisko sandaczy, możecie sobie pogratulować, bo czekają Was wspaniałe łowy. To niemal pewne, że w pierwszym kwadransie któregoś jesiennego dnia, otrzecie się o wędkarskie eldorado…
SANDACZOWY ŚWIT – przyozdobiony tumanami mgieł jest piękny i relaksujący. Chłodne powietrze pozbawione komarów czyni łowiącego rześkim, a częste pobicia i zagryzania przynęty wyzwalają nieco adrenaliny. Dzięki grasującym na łowisku drapieżnikom można szybko zapomnieć o niedospanej nocy.
Sandacze są niezawodne, bo na żerowisku zjawiają się nad podziw punktualnie, a w skali doby – systematycznie. Dla wędkarza, który odkrył „ich tajemnicę”, czyli trasę i termin jej przemierzania, są łatwą zdobyczą; wystarczy bowiem w odpowiednim momencie wrzucić do wody najprostszą białą, żółtą lub seledynową gumę typu twister, obrócić kilka razy korbką kołowrotka i… zaciąć kolejnego sandacza. Ale prostota na tym się kończy. W dużej rzece nie tak łatwo odnaleźć żerowiska sandaczy, a jeszcze trudniej trasy, którymi wędrują. Dla wielu wędkarzy moment napłynięcia drapieżników, na zawsze pozostanie tajemnicą.
Gdzie wobec tego szukać takich miejsc? Nie będę pisał, że tam, gdzie pływa pożywienie sandaczy, bo na dobrą sprawę – nie znaczy to nic. W naszym kraju mamy dwie bardzo duże rzeki: Wisłę i Odrę, w których sandacze radzą sobie na tyle dobrze, że dorodne sztuki osiągają dwucyfrową wagę. Z uwagi na charakter koryta Odry, które w ogromnej mierze wykształcił człowiek poprzez m.in. umacnianie brzegów, sandacze nieczęsto zmieniają raz obrane rewiry i ostoje. Znalezienie więc tych terenów jest dla wędkarza stosunkowo proste, bo wystarczy mu tylko popytać zaprzyjaźnionych lub życzliwych wędkarzy. Raz więc odnalezione łowiska mogą mu służyć przez kilka kolejnych lat.
Zgoła odmiennie przedstawia się sprawa łowisk wiślanych. Ta rzeka, pomimo ciągłych robót regulacyjnych, wciąż zachowała wiele swobody dla swojego nurtu. Wisła unosi ogromne ilości piasku, który osadza w określonych miejscach, ten z kolei zmienia jej nurt, a w konsekwencji konfigurację koryta rzeki. Ryby wyszukują najlepsze miejsca dla siebie i niemal natychmiast adaptują się do nowych warunków, więc wędkarze radzą sobie o wiele gorzej. Trzeba wiele trudu i mozołu, by przepatrzeć kolejne kilometry zmienionej rzeki i wędkarską przynętą wyszukać bytujące tam ryby.
Wrześniowe sandacze wciąż chętnie żerują na płyciznach. Bardzo trudno znaleźć drapieżniki na wiślanych płyciznach, gdyż najczęściej są one bardzo rozległe, głębokie do jednego metra i graniczą z płaskim, piaszczystym brzegiem. Sandaczową młodzież można łowić nawet w południe słonecznego dnia, ale okazale sztuki złowi się tam tylko w przełomowych porach doby. By złowić dorodną rybę na takiej płyciźnie, warto zająć stanowisko, co najmniej, na kwadrans przed wpłynięciem sandaczy. W czasie łowienia należy zaniechać gwałtownych ruchów, posuwać się bardzo, bardzo powoli i łowić lekką przynętą. Postępując inaczej – wypłoszy się z łowiska czujne drapieżniki.