Czary z nimfą
Mistrz nie poddaje się jednak szybko i po kilku rzutach bez brania sięga do kolejnego pudelka z przynętami. Wybiera małą nimfę i wiąże ją do żyłki. Przypon ten z nimfą (trok boczny) dowiązuje pół metra nad mormyszką. i proszę bardzo – już w trzecim rzucie okoń zdecydowanie bierze na nimfę. Nie jest to okaz. Znacznie większa jest troć jeziorowa, która na drugi dzień rano zdecydowała się zaatakować prowadzoną tuż nad dnem mormyszkę. Nie łowimy już z pomostu, lecz z łodzi. Cienka żyłka 0,12 mm wymusza bardzo delikatny hol. Troć dosłownie szaleje w toni wody. Dwa razy udaje się ją doprowadzić do podbieraka, w końcu jednak pęka delikatny haczyk mormyszki i ryba spokojnie odpływa w głębinę. Do innych dużych ryb Faller ma znacznie więcej szczęścia. Łowi przy mnie nie tylko dwa półtorakilogramowe okonie i pięknego sandacza. Sandacz wziął na dorożkę. Faller rzucił mormyszką możliwie najdalej i odpłynął kilkanaście metrów z otwartym kabłąkiem kołowrotka. Zamknął kabłąk i zaczął powoli ciągnąć mormyszkę tuż nad dnem w odległości 20-30 metrów za łódką. Naciągnięty na haczyk duży czerwony robak falował w wodzie jak miękki ogonek twistera. Dzięki uderzaniu od czasu do czasu wiosłami lekko do tyłu, mormyszką opada w dół i w momencie ruszania łodzi do przodu, atrakcyjnie skacze nad dnem.
Skoki do wody
Wróćmy jednak do okoni. Zmieniamy łowisko i kotwiczymy się z tyłu mostu kolejowego. Z mostu, z siedmiu metrów wysokości, dzieci skaczą do wody. – Bardzo dobrze, okonie zawsze reagują na takie skoki wyjątkowo intensywnym żerowaniem -mówi Faller. O wędkarzach, którzy krzyczą na kąpiące się dzieci i zabraniają im skakania do wody w pobliżu miejsca, w którym próbują łowić okonie wyraził się: „sami sobie szkodzą”. Uatrakcyjniona pracującym jak ogonek twistera czerwonym robakiem mormyszką znowu szybuje w powietrzu. Tym razem zestaw jest tradycyjny, bez troka bocznego z nimfą. Faller prowadzi przynętę w toni wody, na głębokości około trzech metrów. Branie! Delikatne zacięcie i po krótkiej walce średniej wielkości okoń (30 cm) ląduje w łodzi. Następne rzuty kończą się kolejnymi braniami pręgowanych drapieżników.
W pewnym momencie cienkie wędzisko wygina się bardziej niż zwykle. Co to może być? Czyżby większy okoń? Pełni napięcia spoglądamy w głąb czystej wody. Nagle zauważamy srebrny błysk. Płoć! Wielka płoć! Ryba wzięła w toni i to na dość szybko prowadzoną mormyszkę.
Rudi Faller jest zagorzałym zwolennikiem wędkowania na mormyszkę. Podobnie zresztą jak i inni wędkarze znad jeziora Schluch – żaden z nich nie wypływa na wodę bez zestawu z mormyszką. Czy wędkarze ci zrezygnowali z łowienia na nowoczesne przynęty z miękkiego tworzywa sztucznego? Ależ skąd! Faller na przykład często zamiast czerwonego robaka zakłada na haczyk mormyszki ogonek twistera.
Rosyjska mormyszką wraz amerykańskim twisterem razem prowokują okonie do brań. Zdążyłem się zorientować, że z bardzo dobrym skutkiem.
Korpusy mormyszek najłatwiej wykonać z ołowiu lub cyny. Rudi Faller nawierca różnej wielkości otworki w klocku z twardego drewna (przy samej krawędzi klocka) i mocuje w nich (z boku) długie trzonki haczyków. W każdą taką formę wtyka od góry cienki drucik, aby gotowa przynęta miała później w korpusie otworek do przewleczenia żyłki. Następnie po kolei zalewa otworki cyną do lutowania, czeka aż metal ostygnie i wyciąga mormyszki z foremek.
Po wygładzeniu korpusu papierem ściernym i poszerzeniu dziurki na żyłkę małym wiertłem dentystycznym, przynęta jest gotowa do użycia.