W razie potrzeby mocny przypon.
W przypadku występowania dużej ilości roślinności wodnej wskazane jest użycie mocnego przyponu. Moja praktyka wykazała, że zmniejsza on co prawda – ogólną czułość zestawu i prowadzi do większej liczby pustych brań, ale lepiej jest już mieć je rzadko, niż za każdym razem tracić rybę w roślinności. W związku z tym żyłka przyponowa na karasie i liny powinna mieć średnicę 0,25 mm, a na karpie – 0,35 mm.
Stosuję zawsze duże przynęty. Na małe, takie jak białe robaki czy pojedyncze ziarna kukurydzy, biorą przeważnie drobne, niepożądane ryby. W miesiącach letnich moją najlepszą przynętą jest miękkie ciasto, z którego formuję kulki wielkości orzecha włoskiego. Ryby połykają je bez problemu, a brania są wyjątkowo ładne. Mniejsze ryby, o masie do 1 kg, holuję szybko tuż pod powierzchnią wody, żeby nie płoszyć innych osobników obecnych w łowisku nie dopuścić do zaplątania się żyłki.
W przypadku większej sztuki hol nie powinien być zbyt siłowy ani za szybki. Mogłoby to bowiem doprowadzić do pęknięcia lub rozgięcia się haczyka albo też do wyrwania go z pyska ryby. Poza tym, szansa na pomyślne zakończenie holu jest wiele większa, gdy rybie powoli się „pochodzić”. Wspomniany już mocny przypon zapobiegnie zerwaniu się ryby, dobrze naprężony będzie dosłownie „ciął” łodygi grążeli mogących spowodować zaplątanie się żyłki.
Inną, także dobrą metodą, jest łowienie na pływający chleb lub na tonące kawałki chleba. Ten sposób stosuję głównie na karpie. W kilku wolnych od roślinności miejscach robię małe „dywaniki” z kawałków chleba. Łowienie zaczynam, gdy pierwsze ryby znajdują się w pobliżu zanęty i zaczynają pobierać ją z powierzchni wody.
Liny, karasie lub wzdręgi łowię z podchodu na ten sam zestaw. Na przynętę używam wtedy świeżych kawałków z miąższu chleba. Są one miękkie i dobrze trzymają się haczyka. Z nęcenia rezygnuję. Bardzo ostrożnie przesuwam się od „oczka do oczka” i kilkakrotnie pozwalam przynęcie swobodnie opadać na dno. Najważniejsze – w tej niełatwej, ale odprężającej metodzie – są celne rzuty i dobre wyczucie.
Ryby drapieżne łowię w bardzo podobny sposób. Bujna roślinność wodna powoduje, że nie możemy spinningować i zdani jesteśmy tylko na łowienie na spławik. Najlepszą przynętą będzie tu martwa rybka. Wpuszczamy ją w obiecujące „oczka” wśród roślinności i dajemy jej „potańczyć”, poruszając z wyczuciem szczytówką wędki. W przypadku okoni można spróbować tej sztuczki z małym twisterem. Najważniejsze w takim sposobie łowienia jest to, żeby nadać przynęcie jak najwięcej „życia” i w ten sposób sprowokować, nie cierpiącego raczej na brak pożywienia drapieżnika, do ataku. Odczekajcie zawsze kilka chwil w obławianych miejscach i dajcie leniwym rybom możliwość schwycenia przynęty.
Łowienie w „oczku”. Na wodzie powinno leżeć możliwie jak najmniej żyłki. Unika się w ten sposób zaplątania o roślinność wodną. Ciężka przynęta zastępuje ołów i łowi się wtedy bez przyponu i stopera.
Spławik jest mocowany za dolny koniec na pętelkę. Trzyma się on dobrze żyłki i możliwe jest szybkie ustawienie gruntu.