Co od razu rzuca się w oczy po wejściu do dowolnego sklepu wędkarskiego? Setki, jeżeli nie tysiące przynęt sztucznych – wahadłówki, wirówki, twistery, pilkery, streamery, nimfy, woblery, wszystko czego dusza zapragnie. Przynęty wykonano tylko w jednym celu – aby złowić na nie jak najwięcej ryb. Większość z nich jest sprzedawana w maleńkich pudełkach lub na kawałku kolorowego kartoniku zaprasowanego przezroczystą folią. Na każdym opakowaniu wielkie napisy informują wędkarza, że „Wspaniałe ryby biorą tylko na prowokująco kolorowe killery Kakamatsu”, lub „Tej przynęcie nie oprze się żaden sum”. Wielu cyników uważa jednak, że wszystkie te przynęty wyglądają tak, a nie inaczej, nie po to, aby brały na nie ryby, ale żeby łapali się na nie wędkarze.
Przez dłuższy czas myślałem dokładnie tak samo, dopóki nie odkryłem, co tak naprawdę najbardziej nas podnieca. Są to spreparowane olbrzymie ryby wiszące na ścianie za ladą albo na przeciwko wejścia do schroniska lub wędkarskiego hotelu. Przykładowo wchodzimy do takiego hotelu pierwszy raz w życiu. Przyjechaliśmy do miejscowości X na tygodniowy urlop wędkarski i od razu bez wstępnych ogródek pytamy się recepcjonisty „jak ostatnio w najbliższej okolicy brały ryby?’’. – Wspaniale, lepiej niż w zeszłym roku – pada odpowiedź. – Naprawdę, a duże sztuki też brały? Człowiek za kontuarem uśmiecha się I bez odwracania głowy pokazuje przez ramię kciukiem na wiszącą na ścianie szklaną gablotę za jego plecami. – Widział pan kiedyś taką rybę?
Patrzymy więc w osłupieniu na rekordową troć lub prawie dwudziestopięciokilogramowego łososia i po chwili zadajemy następne pytanie. – Gdzie złowiono tę rybę? – Tu, nie daleko, pod mostem. – Rany boskie, ale okaz! Recepcjonista uśmiecha się ponownie. – Czy moja odpowiedź pana satysfakcjonuje, ser? – Ależ tak, oczywiście, że tak.
Wypożyczanie trofeów?
Wpadamy więc do pokoju jak burza, błyskawicznie się przebieramy i od razu pędzimy nad rzekę. Po całym dniu poważnego przykładania się do wędkowania, wracamy do hotelu z dwoma ledwo co wymiarowymi trociami. Wydaje nam się, że potwór w szklanej gablocie na ścianie szczerzy do nas swój olbrzymi pysk w złośliwym uśmiechu.
Rekordowe ryby w gablotach wszędzie wyglądają tak samo. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nagle okazało się, że są one preparowane w jakiejś małej fabryczce, powiedzmy w Birmingham, a następnie kupowane przez właścicieli szkockich hoteli. Wszystkie ryby mają bowiem podobne tabliczki objaśniające w stylu „Złowiona 14 września 1933 roku przez pułkownika I. R. Ruperta Wheatherbottom’a w River Where”. Być może, w zależności od sezonu i ilości gości, szkockie hotele wypożyczają sobie te preparaty. Któż to może wiedzieć?
Jedno co wiem na pewno, to to, że jeszcze nigdy w życiu nie złowiłem takiej ryby, którą choćby w minimalnym stopniu mógłbym porównać z kolosami wiszącymi na ścianach. A przecież takie ryby istnieją naprawdę. Przypominam tu sobie pewien wędkarski urlop w Szkocji. Na ścianie holu hotelowego wisiała troć wędrowna, jakiej jeszcze w życiu nie widziałem na oczy. Dobrze ponad 8 kg! W międzyczasie zaznajomiłem się z najsłynniejszym miejscowym kłusownikiem. Prawdę mówiąc znali go wszyscy. Miał na imię Henry i był właścicielem małego warzywniaka przy głównej ulicy w mieście. Podczas mojego urlopu trochę się z nim zaprzyjaźniłem, chociaż obydwaj doskonale wiedzieliśmy, że tylko jeden z nas zawsze płaci za licencje upoważniające do łowienia ryb. Na tematy wędkarskie nigdy więc nie rozmawialiśmy.
Rzut oka do zamrażarki
Któregoś popołudnia wszedłem do sklepiku Henry’ego. Był akurat na zapleczu. Z czystej ciekawości, bo jak to inaczej wytłumaczyć, uniosłem wieko zamrażarki stojącej w sklepie. Spojrzałem na leżącą w niej rybę i poczułem, że ziemia osuwa mi się pod nogami. Była to gigantyczna troć wędrowna, przynajmniej dwa razy większa od tej, która wisiała na ścianie mojego hotelu. Szybko zamknąłem zamrażarkę. Wkrótce pojawił się też Henry z zamiarem obsłużenia mnie. Starając się jak mogłem ukryć wrażenie, spytałem jakby od niechcenia – „jak tam wędkarskie sukcesy, Henry?” – Kiepsko, nic nie bierze. Już dawno nie było tak beznadziejnie -kłamał w żywe oczy i nawet nie drgnęła mu powieka. – Tak to już jest z naszym hobby. Z pewnością widział pan kiedyś tą wielką spreparowaną troć w moim hotelu? Że też komuś udało się złowić coś takiego na wędkę. Widziałem, ale tak dużej ryby już dawno nikt tu nie złowił. Skoro był tak „przekonywający” w swoich odpowiedziach, poszedłem dalej za ciosem. -Ta ryba to pewnie rekord Waszej rzeki? – spytałem naiwnie. – Rekord? Tak, rzeczywiście rekord, jeszcze nikt go nie pobił. – Czy aby na pewno przyjacielu? Spojrzał mi prosto w oczy i odpowiedział dopiero po chwili zastanowienia.
– Jeżeli kiedykolwiek spotka pan wędkarza, któremu udało się złowić większą troć od tej wiszącej w hotelu, to może pan być pewien, że jest to prawdziwy wędkarz.