Po przeczytaniu kolejnego odcinka rad mistrza Edmunda, będziecie wiedzieli dlaczego jeden z łowiących ma brania, a drugi nie.
Dużo trudności sprawia wędkarzom znalezienie fragmentu dna optymalnego do położenia zanęty. Gdzie jest to eldorado?
Ryby nie są równomiernie rozmieszczone w wodzie, zarówno w rzece jak i w jeziorze czy kanale mają swoje ścieżki, którymi mogą być nawet niepozorne rowki, będące rybimi „autostradami”. W rzekach, najpraktyczniej jest łowić poniżej mniejszych lub większych przykos, zaś w wodach stojących warto potrudzić się i znaleźć choćby 15-20 centymetrowe zagłębienie.
Bywają takie dni, w których ryba nie przejawia chęci do brania. Warto wtedy ostro poeksperymentować z zanętą, czy nie?
Z moich doświadczeń wynika, że warto… lub nie. Biorąc udział w zawodach, uważnie obserwuję innych zawodników i jeśli u nich także nic ciekawego się nie dzieje, to często decyduję się na mocne „uderzenie” zapachem. Dzięki temu mam szansę na złowienie jednej lub dwóch „wygrywających” ryb. Jeśli inni łowią, a ja nie, to zastosowanie silnych bodźców mija się z celem. Przecież jedną, dwiema rybami nic nie osiągnę. Zaczynam zastanawiać się nad tym, jaki błąd popełniłem. Nie wyczułem dna, źle dobrałem zanętę etc. etc. Możliwości jest wiele. Łowienie na „prywatny rachunek” to już oczywiście zupełnie inna sprawa i w przypadku całkowitego braku brań mogę sobie pozwolić na daleko idące eksperymenty zapachowo-kolorystyczne. Warto przy tym pamiętać, że tak jak mężczyzn, zbyt intensywny zapach damskich perfum, tak ryby -zbyt intensywny zapach zanęty, po prostu odstrasza. Kolory także nie mogą być zbyt „fluo”. Najczęściej łowię używając zanęt bez dodatkowych zapachów. Ma to ten plus, że co prawda ryba wchodzi w zanętę później, za to zostaje w niej na dłużej. Poza tym, jeśli już postanowię zanętę trochę „doprawić”, to mam do dyspozycji szeroką gamę zapachów, ponieważ żaden z nich nie „pogryzie się” z tym co jest już w wodzie. Jednak każdy kij ma dwa końce. Zdarzyło mi się, że przegrałem zawody właśnie dlatego, że nie zdecydowałem się na zastosowanie ostrego aromatu. Tym, którzy tak zrobili, ryby szybko weszły w zanętę i od razu zaczęli je łowić, a potem przyszło załamanie pogody… Koniec jakichkolwiek brań oznaczał, że wygrali ci, którzy wykorzystali pierwsze minuty zawodów. Jak więc widać, trzeba mieć także i trochę szczęścia.
Wśród wędkarzy sporo kontrowersji budzi problem związany z tym, co założyć na haczyk. Jedni twierdzą, że ochotkę, inni – że białe robaczki, jeszcze inni… Jak to jest naprawdę?
Na zawodach króluje ochotka, czasem zakładam białego robaczka, pinkę lub kastera. Stosuję także kanapki. Ochotkę z czerwonym robakiem na leszcza, z kasterem – gdy w łowisku pojawił się kleń lub jaź. Jednak najbardziej uniwersalną, całoroczną przynętą, jest ochotka. Łowiąc dla przyjemności mogę pozwolić sobie na daleko idące eksperymenty, co też czasami robię.
Zestawy, także mogą podlegać różnego rodzaju zmianom. Jeśli zmieniać to jak, kiedy i dlaczego?
Konkretnych recept na skuteczne zmiany nie ma. Przede wszystkim należy próbować odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego ryba nie bierze i co się dzieje w wodzie? Wystarczy, że w zanęcie znajduje się dużo składników, które po uwolnieniu się z kul idą do góry i niejako sami ustawiamy rybę wyżej nad dnem. W tym wypadku przynęta nie może snuć się po samym dnie, a musi iść za zanętą „fruwając” w toni. W doborze odpowiedniego zestawu podstawową rzeczą jest to, by przynęta jak najswobodniej unosiła się w toni. W rzekach najlepiej sprawdza się obciążenie skupione (stille, oliwki), w wodach stojących można, a nawet należy je rozproszyć na dłuższym odcinku żyłki. Lekko płynąca lub stojąca woda wymaga silnego uaktywnienia przynęty. Robię to w ten sposób, że obciążenie główne umieszczam około 70 cm od haczyka, a potem aż do przyponu zaciskam co 7 – 8 cm maleńkie śruciny. Jeśli przytrzymam lub uniosę zestaw, moja przynęta porusza się miękkim, naturalnym ruchem, a o to przecież chodzi.