Żeby jednak zakończyć optymistycznie ten wątek. Ryby łowią -tyle że ikrowcy, faziarze i glizdziarze – na wodach górskich. W sieci, żaki, na pupy i stuhakowe sznury – na jeziorach. Cóż dobre i to. Przybywa zgłoszeń w wędkarskich magazynach. Ci, których błędne mniemania uwiodły podziwiają je w zachwycie.
Druga strona wędkarskiej skrajności. Wędkarstwo wyczynowe, inaczej sport wędkarski, tak barwnie opisywany i propagowany w „branżowych” pismach. Oczywiście nie napiszę, że neguję. Wrzucane w łowiska tony zanęt, specjalne tajne mikstury – świetnie użyźniają i tak już bogate w biogeny wody -glony się cieszą. Setki uklejek (wypuszczonych po zawodach) radośnie merda ogonami przy brzegu.
Szczęśliwe, że mogły przyczynić się do sukcesu mistrza (znaczna część – leżąc „bykiem” w odprężeniu, daje się unosić falom) wszak należy im się przecież odpoczynek po ciężko spełnionym obowiązku… Tyle, że to „wieczny odpoczynek”. Niemniej wdzięczni są producenci wyczynowych kilkunastometrowych tyczek, stołeczków, podpórek, garnków, wiaderek, tudzież innego, niezbędnego, całego tego kramu zawodnika. Cóż, jest business -jest O.K. „Wszystko co robimy, robimy dla Ciebie mistrzu…”. Jakże odległy jest czas rybaczenia Choynowskiego, Rozadowskiego! Skromnego i naturalnego. Tylko czy o to chodzi? Czy „gierki poniżej pasa” byle mieć rybę, byle utrzymać się na topie „przesyt komercji, reklamy i bajeru wart jest rybiego ogona! Nie, pismak nie napisze, że neguje. Napisze jedynie, iż nie jest entuzjastą łowienia ryb w speedy-gonzalezowskim tempie i to, co wiedzą wszyscy wędkarze-samotnicy: jak piękny jest wstający nad wodą dzień, jak cudnie brzmi przyroda, rechot żab w szuwarach, cykanie świerszczy, chlupot ryby w sitowiu po zachodzie słońca, a także jak piękne mogą być odczucia zatopionego w naturze łowcy. Bo jak pisał przed laty Czesław Łaszek „Pasja wędkarstwa, myślistwa, zbieractwa jest dziedzictwem odwiecznego instynktu zdobywania pożywienia, dla przeżycia i podtrzymania ludzkiego gatunku…”
A dziś, gdy jadła dość, własnoręczne złowienie ryby winno być sprawdzeniem swoich łowieckich umiejętności, wędkowanie zaś, odreagowaniem stresów niszczącej organizm cywilizacji, relaksem i wyciszającym psychikę kontaktem człowieka z przyrodą, w niej bowiem od wieków jest nasze miejsce.
Istota wędkarskiego obcowania z przyrodą nie powinna przemieniać się w zaspokajanie swojej próżnej ambicji i satysfakcji, zdobywania laurów w masowym i szybkościowym mordowaniu niewinnych stworzeń, których z każdym rokiem ubywa.
Nie powinna polegać także na popisywaniu się swoją sprawnością w ich „wyjmowaniu” z wody. Osobiście do modnego ostatnio hasła „No Kill” dopisałbym jeszcze to, że jeżeli już zabijesz wędkarzu, to tylko tyle ile zjeść zdołasz. I nie więcej!
Ognisko się dopala, zadzwonił dzwonek. Branie. Miętus… Jaka to cudowna ryba.