Kiedy dwadzieścia lat temu zaczynała się moja przygoda z wędką, boleń byt dla mnie wielką tajemnicą. Minęło kilka lat, nabrałem nieco wędkarskiego doświadczenia, jednak do boleni ciągle nie miałem szczęścia. Pragnienie zmierzenia się z rapą stawało się coraz silniejsze i doszło nawet do tego, że podczas przeglądania atlasów i książek wędkarskich, zawsze nieco na dłużej zatrzymywałem wzrok na zdjęciach i ilustracjach tych ryb i łowiłem je w marzeniach. Przełom nastąpił zupełnie niespodziewanie. Pewnego letniego dnia wracałem do domu znad rzeki i przechodząc obok jakiegoś ośrodka wypoczynkowego zobaczyłem wiszącą na drzewie siatkę, a w niej piękną srebrną rybę. Boleń! Ktoś złowił bolenia! Był to bodziec, jakiego potrzebowałem. Postanowiłem, że zrobię wszystko, aby jeszcze w tym roku złowić przynajmniej taką samą rapę. Tak też się stało. Dzisiaj mam już na swym koncie sporo boleni, jednak z perspektywy czasu śmiało mogę powiedzieć, że ta pierwsza rapka wcale nie była najważniejsza. O wiele większą satysfakcję miałem po złowieniu zupełnie innego bolenia.
Przygoda ta wydarzyła się kilka lat temu, kiedy wiosenne łowienie boleni było jeszcze dozwolone. W wielkanocny lany poniedziałek wybraliśmy się na ryby z Jackiem, moim przyjacielem, a zarazem nauczycielem i wędkarskim guru. Pojechaliśmy nad Wisłę na wysokości Kłody (około 70 km od Warszawy w kierunku na Kozienice). Z góry założyliśmy, że będziemy spinningować tylko powyżej Radomki. Rzekę tę w tamtych latach śmiało można było nazwać największym ściekiem centralnej Polski, nic więc dziwnego, że nie uśmiechało się nam wędkowanie poniżej jej ujścia. Prawdę mówiąc, to nastawiliśmy się głównie na łowienie jazi na spinning. Nawet nie przypuszczaliśmy, że tego dnia będziemy mieli okazję sprawić lany poniedziałek… boleniom.
Pogoda jak na wczesną wiosnę była bardzo ładna i zachęcała do łowienia. Po wyjściu z Ryczywołu i przejściu kilku kilometrów dotarliśmy w końcu nad brzeg Wisły. Królowa polskich rzek płynęła tajemniczo i niosła wiosenną, niestety nieco brudną wodę. Stan wody był dość wysoki. Po zmontowaniu spiningów ruszyliśmy do boju. Zacząłem przy moich ulubionych krzakach wikliny. Jacek poszedł gdzieś dalej. Już w trzecim rzucie poczułem charakterystyczne targnięcie, krótko zaciąłem i ryba zaczęła kręcić młynki na powierzchni wody. Niestety wiosenny boleń to słaby przeciwnik, więc po chwili wylądował wyślizgiem na brzegu. Nie był wielki, ale jak na początek sezonu, 1,07 kg to też dobry wynik. Potem jak nożem uciął – młócimy, młócimy i nic z tego nie wynika. Jedyną rozrywką jest podziwianie krajobrazu i budzącej się do życia przyrody.