Woblery z drewna
Woblery z drewna to bez wątpienia jedne z najskuteczniejszych przynęt spinningowych. Niestety są one dość drogie. Przynętę tę z powodzeniem można jednak wykonać samemu. Ingo omawia poszczególne etapy domowej produkcji woblerów.
Tafla jeziora jest gładka jak lustro. W pobliżu trzcin pływa kilka rozleniwionych kaczek krzyżówek. Dwie starsze panie, całkowicie pogrążone w wymianie najświeższych plotek, siedzą na ławce przybrzeżnej alejki.
Nagle uśpiona woda rozbryzguje się we wszystkie strony. Rybia drobnica rzuca się do panicznej ucieczki. Krótki błysk pod powierzchnią złocistego boku wielkiego szczupaka i po chwili drapieżnik majestatycznie znika w głębinie. Atak okazał się udany. Mała wzdręga, która zniknęła w przepastnej paszczy drapieżnika, miała tego dnia wyjątkowego pecha.
Polowanie na myśliwego
Ludzie zawsze zwracali uwagę na ryby drapieżne, chociażby dlatego, że dorastają one do znacznych rozmiarów i są bardzo smaczne. Nic więc dziwnego, że już dawno temu drapieżniki stały się same obiektem polowań. Większość ludów pierwotnych używała do tego celu harpunów, gdyż nie mając do dyspozycji wędzisk i kołowrotków, tylko w ten sposób można było „złowić” dużą zdobycz.
Ludzie pierwotni nauczyli się kiedyś wabić ryby drapieżne w wybrane miejsce, dosłownie pod sam grot przygotowanego do rzutu harpuna, a przedmioty, których używali do tego celu, śmiało można nazwać pierwowzorami współczesnych przynęt sztucznych. W Ameryce biały człowiek zaczął z czasem wykorzystywać pradawną indiańską technikę wabienia ryb i dziś w wielu tamtejszych muzeach przyrodniczych można podziwiać różnorodne „spear decoys”. Są to pięknie wystrugane z drewna imitacje ryb, obciążone u dołu, z uszkiem na górze do przywiązania linki. Po wrzuceniu do wody „pracowały” przy burcie canoe i skutecznie przyciągały drapieżniki na odległość umożliwiającą skuteczny rzut harpunem.
Może kiedyś należałoby ufundować jakieś stypendium i wysłać kilku studentów do Ameryki, żeby dokładnie zbadali historię powstania tego oryginalnego wabika. Uważam bowiem, że bezhaczykowe „spear decoys” są jak najbardziej pierwowzorami współczesnych woblerów. Przyglądając się tej „przynęcie”, pomysł uzbrojenia jej kotwiczkami i ciągnięcia za canoe nasuwa się sam. Z kolei w dziewiętnastym wieku, gdy wynaleziono kołowrotek, ktoś siłą rzeczy „wydedukował”, że taka drewniana rybka, dobrze poprowadzona w wodzie, musi być doskonałą przynętą na drapieżniki. Dzień, w którym jakiś wędkarz wykonał pierwszy rzut drewnianą rybką, możemy uznać za dzień narodzin woblera.
Droga przyjemność
W międzyczasie woblery przeszły mnóstwo modyfikacji, zachowując jednak przy tym swą rewelacyjną skuteczność. Niestety modele wykonane z drewna są dziś tak drogie, że strata chociażby jednej takiej przynęty podczas łowienia ryb, jest bardzo boleśnie odczuwalna dla kieszeni. Nawet jeżeli ktoś jest bogaty i codzienne zerwanie jednego lub kilku woblerów o wartości kilkunastu dolarów za sztukę, nie robi na nim żadnego wrażenia, wkrótce zacznie się denerwować samym faktem ciągłego tracenia przynęty i koniecznością uzupełniania posiadanych zapasów. Wędkarze spinningujący woblerami zawsze stosują trochę mocniejsze żyłki, niż podczas łowienia na inne przynęty. W wielu przypadkach pozwala to na siłowe uwolnienie woblera, gdy zaczepi się on o jakąś podwodną przeszkodę. Coraz większą popularnością cieszą się więc nowoczesne plecionki, znacznie wytrzymalsze od żyłek monolitycznych. Z drugiej jednak strony, gdy nic nie bierze, to łowiąc na zwykłą żyłkę odczuwa się przynajmniej „miłe” podniecenie, żeby nie stracić drogiej przynęty.
Jeszcze dziś potrafię pokazać z dokładnością do kilku centymetrów miejsce w pewnym jeziorze zaporowym, w którym jesienią 1984 roku straciłem wielkiego, imitującego makrelę woblera firmy Rapala. Wobler ten (byłem bardzo dumny, że posiadałem go w swej kolekcji) już wtedy był bardzo drogi.
Z czasem w moim wędkarskim życiu wszystko się zmieniło. Moja kolekcja woblerów nie składa się już, tak jak kiedyś, tylko z kilku modeli. Dzisiaj dysponuję dużą ilością woblerów, że tak powiem, do wyboru do koloru. A wszystko dzięki temu, że zacząłem wykonywać je we własnym zakresie. Ze względu na to, że jestem „także myśliwym” i od wielu lat samodzielnie wykonuję bałwanki (imitacje kaczek mające zwabić przelatujące kaczki -przyp. red.), mam spore doświadczenie w posługiwaniu się narzędziami do obróbki drewna. Woblery więc były dla mnie tylko nowym wyzwaniem.
Do produkcji woblerów nadaje się każde średniotwarde drewno. Lipa i topola są zbyt miękkie, natomiast dąb i teak raczej za twarde. Najodpowiedniejszym materiałem są sosna lub buk. Oczywiście ideałem byłoby tu drewno tak lekkie jak lipa i tak odporne na działanie wody, jak teak.Takiego drewna jednak nie ma. Kupujemy więc drewno sosnowe. Na przykład z gotowej listwy sosnowej o wymiarach 4 x 4 cm i długości 240 cm, można wyprodukować dwanaście 20-centymetrowych woblerów. Do tego dochodzi jeszcze koszt drutu, farby, kawałka pleksiglasu, kółeczek łącznikowych i kotwiczek. Jest to jednak bardzo niewielki wydatek.