Najpierw chciałbym przedstawić kilka przykładów, które każą raczej powątpiewać w zasadność uznawania wanilii za aromat numer jeden w rybiej hierarchii.
Z przyjemnością zawsze wspominam czasy chłopięce, a jako wędkarz nie mogę zapomnieć o świniobiciach, które z reguły odbywały się nad potokiem. Było to święto nie tylko dla mnie, ale głównie dla ryb. Bowiem kiedy zaczynano opłukiwać wodą wnętrzności, ryby w potoku zaczynały po prostu szaleć. Cała brać rybia od razu traciła wrodzoną ostrożność i miotała się nam dosłownie między nogami w oczekiwaniu dalszych wypłukiwanych smakołyków. Że zawartość wieprzowych wnętrzności nie może „aromatycznymi” właściwościami konkurować z wanilią, to uświadamiamy sobie my, ryby zaś nie. A kto wie, czy aromat wanilii potrafiłby wywołać taki ferment w rybim światku! Podobnie świeżo w pamięci mam czasy, kiedy nasze mamy moczyły w potokach len i konopie — to także było dla ryb nie lada święto. A przecież przyjemnego aromatu te rośliny nie wydzielały. Można by tu przytoczyć także praktyki naszych ojców, którzy z powodzeniem zanęcali na kawałki mydła domowej produkcji, na stężałą krew zwierzęcą czy wnętrzności. Również te substancje nie są z naszego punktu widzenia najbardziej atrakcyjne. Mogę także przedstawić przykłady z własnej praktyki wędkarskiej. Zdarzyło mi się kilkakrotnie, że zapomniałem zabrać przynęty i, by jednak łowić, wygrzebałem z plecaka parę ziarenek na pół spleśniałej kukurydzy. Założyłem je na haczyk w zasadzie tylko z desperacji – a ryby wprost ścigały się, która pierwsza zakosztuje tego przysmaku. Trudno zresztą byłoby znaleźć w naturalnym pokarmie ryb — zooplanktonie i zoobentosie – coś (choćby w przybliżeniu) podobnego do wanilii! A przecież, logicznie rzecz biorąc, właśnie skład naturalnego pokarmu ryb powinien być wskazówką dla producentów zanęt, by próbowali dogodzić ich naturalnym upodobaniom.
Wprawdzie niektóre z przedstawionych argumentów są logicznie umotywowane, na ogół są one jednak subiektywne i mogą sprawiać wrażenie stronniczych spekulacji. Zaprezentujmy więc także argument obiektywny — wiele testów przeprowadzanych przez redakcje czasopism wędkarskich za granicą zmierzających do oceny efektywności połowu przy zanęcaniu różnorodnym asortymentem zanęt (były wśród nich niektóre gatunki szumnie reklamowane). Nie było żadnej niespodzianki, jeżeli nie liczyć tego, że tarta bułka z dodatkiem prażonego siemienia lnianego (czyli towar groszowej wartości) w zupełności dorównywała wszystkim „super-mączkom”, za które trzeba płacić bajońskie wprost sumy.
Przypuszczam, że mój stosunek do niektórych nowinek w zanętach jest zanadto sceptyczny, zapewne także subiektywny. Jeżeli z całą powagą doradza mi się bym wmieszał do zanęty ostrą mieloną paprykę, to w tym momencie świta mi w głowie, czy przypadkiem nie mogłaby to być papryka słodka lub półsłodka. Długo trwało zanim wreszcie dotarło do mnie, że dodatek sody oczyszczonej ma chyba neutralizować nadkwasotę u ryb. Czasy się zmieniają. Co jeszcze czeka te biedne ryby?! Szczytem wszystkiego było jednak zalecanie stosowania olejku różanego i — dziw się świecie! — wyciągu z tytoniu.